poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział dziesiąty.

    Siedzę. Siedzę i rozkoszuję się tym, że za moment wychodzę z tej dziury. W tym momencie nawet odrażający zapach w wewnątrz szpitala mi nie przeszkadza. Cudownie. 
    Bujam nogami, które nie sięgają podłoża. Przyglądam się im. Są wyjątkowo krótkie. Cóż, nigdy mi to nie przeszkadzało, dlaczego teraz ma tak być? Odsuwam od siebie tę myśl i biegnę gdzieś daleko. Biegnę tam, gdzie spotykam Harry'ego. Jego cudowny uśmiech. Bo z uśmiechem chcę tego człowieka wspominać. W mojej wyobraźni uśmiecha się bez przerwy, a mnie serce mięknie. Mimowolnie się uśmiecham i mam zamiar zamykać oczy. Chcę się zatracić w tej chwili. Niestety...
   - Przepraszam - ktoś za rogu drzwi odzywa się dość głośno - mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - oczywiście znam ten głos. Uśmiecham się szczerze i kiwam głową na miejsce koło siebie. 
   - Po prostu czekam - mówię radosnym tonem. Spowodowany jest na pewno minionymi myślami, które przelatują mi teraz przed oczami. 
   - Rozumiem, że na pana Stylesa? - pyta niepewnie. Mrużę oczy, ale czynie się na odpowiedź. 
   - Tak, właśnie na niego. 
   - Mam drobne pytanie. Myślałaś już o mojej propozycji spotkania? - nieruchomieje natychmiast, chociażby tego wspomnieniem. - nie chcę się narzucać, czy coś z tych rzeczy. Tak po prostu pytam - uśmiecha się. 
    - Rozumiem... - poprawiam swoją zbyt długą grzywkę. Zdecydowanie muszę ją obciąć - Nie myślałam o tym... Może po prostu się zdzwonimy, jak mówiłeś? 
Uśmiecha się i nie wytrzymuję, ja też uśmiecham się szczerze. Choć większe prawdopodobieństwo jest takie, że do tego spotkania nie dojdzie, ja daję mu jakąś nadzieję, na którą on reaguje dość radośnie. O rany. 
   - Bardzo się cieszę - przytula mnie, a ja nieruchomieje w jego ramionach. To nie jest ten wspaniały dotyk, który niedługo mnie powita... a właściwie teraz. Odkaszluje zaborczo. Harry. 
   - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - jego ostry ton powoduje ciary na moim ciele. Nie mam ochoty na kłótnie. 
   - Eem, dzień dobry panie Styles. - rzuca speszony Greg. Wygląda na przerażonego. Harry'emu nie jest do śmiechu. - ni-nie przeszkadz-dza pan. 
Co to ma być? Patrzę z konsternacją na obojga facetów. Coś złego unosi się w powietrzu. To nie wygląda za dobrze. Greg wygląda jakby właśnie miał się witać ze śmiercią. Co do cholery? Patrzę na Harry'ego, ale wzrok ma utkwiony właśnie w nim. A jego spojrzenie jest takie... Chryste! Wygląda przerażająco, jego oczy przybrały ciemniejszego tonu zieleni. Wtem przychodzi mi coś do głowy. On musiał z nim rozmawiać! Musiał mu zabronić spotkania ze mną! 
   - Harry? - pytam delikatniejszym tonem niż planowałam. Właściwie może to i dobrze. Nie chcę go na razie bardziej denerwować. Porozmawiam z nim później. Jego oczy odnajdują moje i widzę w nich zadziwiającą łagodność. Uśmiecha się konspiracyjnie. O co chodzi? Kieruje się powoli w moją stronę, jakby nigdzie mu się nie spieszyło. Greg przygląda się całemu zdarzeniu i nie kryje zdziwienia, gdy chłopak bierze mnie w ramiona i całuje zachłannie, jakby życie miało się zaraz skończyć. Zdezorientowana oddaję pocałunek, bo właśnie tego chciałam i potrzebowałam. Odsuwa się ode mnie, a mnie brak tchu. Harry bierze głęboki oddech po niemałym pocałunku, jakby jeszcze nie otrzęsiony. Przekręca głowę w stronę Grega, który stoi nieruchomo w tym samym miejscu z otwartą buzią i uśmiecha się triumfalnie. Chyba właśnie mnie wygrał. Ale czy ja tego właśnie chcę. 
   - Pójdę już - głos mu się łamie, a mnie jest go szkoda. Posyłam mu przepraszające spojrzenie. Gdy nikogo już poza nami nie ma w pokoju odwracam się w stronę Boga. Boga, który dzisiaj wyjątkowo mnie zdenerwował. 
   - Co to miało znaczyć, Harry? Chcesz mi powiedzieć, że to było całkiem normalne? - wybucham niepohamowaną złością, jakiej u mnie chyba jeszcze nie widział. - masz mi może coś do powiedzenia? 
   - Żartujesz chyba, że jesteś zła? - parska śmiechem. O przepraszam! 
   - A mam być radosna po tym przedstawieniu jakie wyczyniłeś? 
   - Pokazałem mu, gdzie jest jego miejsce. Nie będzie się sukinsyn przystawiał do mojej dziewczyny. - odpowiada ostro. Jest zły? Ma jeszcze czelność? 
   - Nie robił nic złego! - bronię go.
   - Nie byłbym tego taki pewien - warczy wściekle - Widok, który zobaczyłem po wejściu tutaj wcale tego nie wskazywał. 
   - Tylko mnie przytulał. - syczę, a moje oczy zachodzą łzami i powoli spływają po policzkach piekąc każdy zakamarek skóry. W jego oczach pojawia się ogień. Błysk, którego nie chciałabym zobaczyć już nigdy więcej. Ruszam po torbę i zarzucam ją na ramię. - Nie mam ochoty już nigdy więcej z tobą rozmawiać, rozumiesz? - wyrzucam z siebie słowa, których właściwie nie przemyślałam. Odwracam się, gdy on gwałtownie łapie mój nadgarstek. O kurwa. 
   - Nigdzie nie idziesz, Anastazja - syczy. Mocniej zaciska swoją dłoń, a teraz to już ból. Nadgarstek pulsuje mi od mocnego uścisku, który czuję na całym ciele. To ból i wcale nie chcę go czuć. Zaciskam mocno powieki, a łzy lecą ciurkiem i jest ich więcej... więcej... więcej. 
   - Puść mnie, Harry - szepczę - to cholernie boli - szlocham nie zdając sobie z tego sprawy. Nieruchomieje i wypuszcza powoli moją dłoń z uścisku. Cholera jasna, nie potrafię powstrzymać łez. 
   - Ana? - pyta niepewny wszystkiego i już nie widzę tego okropnego błysku. To żal, ból, smutek. Nie chcę na to patrzeć. Próbuje mnie przytulić, ale ja wcale już go nie chcę. Próbuję przypomnieć sobie Harry'ego z mojej wyobraźni, ale zamiast tego pojawia się ta postać pełna ciemności i chłodu. 
   - Daj sobie spokój. Nie chcę cię znać! - to ostatnie słowa, które wypowiadam, zanim wybiegam. A przed oczami mam jego minę pełną rezerwy i oczy pełne bólu, jakby człowieka złamanego. 

***

     Przechodzę przez kolejną przecznicę. Nie powstrzymuje już nawet płaczu. Jestem osłabiona i cholernie boli mnie głowa. Sama wybrałam sobie tą drogę. Przed oczami mam ten okropny obraz. Łzy z większą siłą cisną się do oczu i już nie wytrzymuję. Mieszkanie jest już za rogiem i zmuszam się do biegu. Chcę stąd uciec, jak najdalej, jak najprędzej. Nie chcę tego widzieć, ani przez chwilę. I od paru dobrych lat, przyznaję się przed samą sobą, że potrzebuję teraz Alki. Potrzebuję jej jak tlenu, ponieważ one uleczy moje rany. Mam rozdarte serce. Chcę je naprawić, chcę spróbować jeszcze żyć... 
   Wchodzę do środka. Słyszę kroki, szybkie kroki. Czekam na bunt. Czekam na najgorsze. Wszystko dzieję się jakby w zwolnionym tempie. Podbiega z uśmiecham, po czym mina jej rzednie, a ja rzucam się na nią z jeszcze głośniejszym płaczem upuszczając torbę z rzeczami, która ciążyła mi przez całą drogę do domu.  
   - Kochanie - szepcze - co się stało, skarbie? 
   - Chcę iść spać - odpowiadam natychmiast, nie chcąc żadnej rozmowy - proszę połóż się ze mną. 
Jak na przyjaciółkę przystało, kiwa tylko głową nie pytając o więcej. Siadam w salonie, a mój wzrok przykuwa włączony telewizor. Harry. Opanowuję jednak płacz. Jest uśmiechnięty. Taki, jakiego go lubię. Alka zatrzymuje się w progu. 
   - Zrobione - wyrzuca z siebie smutno. Gestem ręki przywołuje mnie w stronę pokoju. W porządku, tyle, że nie potrafię oderwać wzroku od telewizora. Mruży oczy, gdy dostrzega wyświetlany zespół. Nim się orientuję wyłącza program, a przede mną pojawia się czarna plama. - Do łóżka - nakazuje z uśmiechem, a mnie robi się lepiej. Tak. Ona ma rację. Jestem wykończona, jedyne czego chcę to właśnie łóżka. 
   Zasypiam przytulona do Alki, zaciągając nosem przez płacz, który za nim w świecie nie chce się zatrzymać. A na ustach czuję posmak ostatniego pocałunku... ostatniego? 




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dokończyłam rozdział, który właściwie był już w gotowości. Nie czytałam poprzedniego i nie mam pojęcia jak wyszedł, ale to bez znaczenia i tak nikt tego nie czyta :) 
Więc to będzie chyba ostatni rozdział.