piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział dziewiąty.

     Próbuję otworzyć oczy. Marnie mi to wychodzi. Nie mam pojęcia czy podejmować kolejne próby. Słyszę jakieś zduszone głosy i właściwie okropnie tu śmierdzi. Wiercę się, zaciskam dłonie w pięści, ale to nic nie daje. Cholera, co jest? Zaciskam powieki, po raz kolejny próbując. Na nic. Tak bardzo chciałabym wiedzieć gdzie jestem. Dlaczego nie mogę otworzyć oczu? Niesamowicie boli mnie głowa.  Słyszę zgrzyt. To drzwi. Ktoś tu jest.
   - Panie doktorze? - To Alka. O mój boże... jestem w szpitalu!
   - Ma tylko połamane żebra. A śpiączka spowodowana jest ciężkim urazem głowy. - odpowiada wyraźnie zirytowany. Naprawdę mu się nie dziwię. Alka potrafi zdenerwować człowieka swoimi pytaniami. Chcę się uśmiechnąć, ale czuję, że nie mogę.
    - Kiedy się obudzi? Dlaczego jest jeszcze nieprzytomna? Mój Boże! Mogłem ją przecież odwieść. - O rany! To Harry!
     - Proszę się nie denerwować. Ona z tego wyjdzie. Jej stan jest stabilny. Miała szczęście, że ktoś był na miejscu i oczywiście samochód nie jechał z większą prędkością. - odpowiada z większą irytacją niż wcześniej. Już widzę pociemniały wzrok Harry'ego - przepraszam, muszę iść do kolejnego pacjenta.
    - W porządku. Dziękujemy. - słychać zdziwienie w jej głosie. Chcę tak bardzo ich zobaczyć.
    - Harry, idź do domu. Na pewno nas powiadomią, kiedy się obudzi.
    - Nie ma mowy! Nie zostawię jej. Nigdzie się stąd nie ruszam - jest taki stanowczy i apodyktyczny.
    - Jak sobie chcesz, ja siedziałam tu całą noc i mam już dość. Przyjdę jutro. Jeżeli się obudzi, zabiję ją, obiecuję ci. - co się dzieję? Widzę mgłę przed oczami. O nie!

***

     Znowu walczę z moimi powiekami. Silę się na otwarcie oczu po raz kolejny. Niestety nie ma to już najmniejszego sensu. Odpuszczam.
   - Panie doktorze? Kim jest ten chłopak, który czuwa przy niej co noc? - o rany ponownie słyszę jakieś głosy. To mama i tata!
   - Wydaję mi się, że to jej chłopak. Bardzo się o nią martwi. Możecie państwo do niego jakoś dojść? Sporo razy mu powtarzam, żeby wrócił do domu. Jest straszliwie uparty - ten głos, znam go. To ten sam lekarz! Ten sam zirytowany ton głosu.
   - Chłopak? - wzburza się mój ojciec, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie mogę tego zrobić!
   - Drake! - beszta go moja mama.
   - Rose... wyraźnie mi się to nie podoba. Nie powiedziała nam o tym. - odpowiada bez namysłu.
   - Może już wyjdę - mówi beznamiętnie doktor. Słyszę zgrzyt. Wyszedł.
   - Co w ciebie wstąpiło? - wykrzyczała rodzicielka. O rany! - Musimy z nim porozmawiać, czy tego chcesz czy nie. Nie widzisz tego? On tu z nią jest. Przez cały czas! - jej głos mnie przeraża. Wyraźnie naciska na każde kolejne wypowiedziane słowo.
   - Och! W porządku! - odpuszcza w końcu. Ponownie moje oczy zachodzą mgłą. Czemu tak się dzieję?

***

   - Proszę Ana! Obudź się proszę. Ile jeszcze będziesz tak spała? - zduszony głos powoduje u mnie ciarki. Co mogę zrobić, Harry? Tak bardzo cię przepraszam. Łapię mnie za dłoń, a ja ją ściskam. Nieruchomieje i wypuszcza ze świstem powietrze z ust.
   - O rany! Ana? Słyszysz mnie? Obudź się. Czuję cię. - tak, czujesz. - Doktorze? - krzyczy donośnie.
   - Coś się stało?
   - Ścisnęła moją dłoń!
   - To całkiem normalne...
   - Słucham? - wyrzuca z siebie z konsternacją - ona właśnie ścisnęła moją dłoń, a pan mówi od tak, że to normalne? Nie wierzę. - wzdycha.
   - Tak, normalne. To oznacza, że ona żyję. Zakładam, że ciebie teraz słyszy i jest przerażona. - no cóż, jestem już do tego przyzwyczajona. Nie odzywa się, a to oznacza, że jego oczy są teraz pełne bólu. Ponownie ściska moją rękę, ale tym razem niepewnie, jakby bał się odtrącenia. Ściskam ją pokrzepiająco i zadziwiająco widzę, a raczej czuję jak się uśmiecha. Tracę kontrolę i ponownie ta mgła...

***

       Cholernie boli mnie głowa. Mam ochotę wreszcie się przebudzić. Otwieram oczy. Tak! Wszystko widzę i doskonale czuję zapach. Do moich nozdrzy dobiega nieprzyjemny odór szpitalny. Nienawidzę go. Omiatam wzrokiem pomieszczenie i zatrzymuję się na zielonych tęczówkach patrzących na mnie ze zdumieniem i bólem.
  - Ana? - szepcze niewyraźnie.
  - Muszę wstać - mówię szybko, mam ochotę jak najszybciej stąd wyjść. Podciągam się na łóżku, ale momentalnie opadam na nie sycząc pod nosem przekleństwa. Cholernie bolą mnie żebra.
  - Anastazja - warczy wściekle - nie ruszaj się stąd - wciska guzik obok łóżka, a koło mnie w szybkim tempie zjawia się pielęgniarka.
   - Dzień Dobry, pani... - zerka na moją kartę - Pani Anastazja Jones - uśmiecha się promiennie - Coś panią może boli?
   - Głowa i żebra - burczę z rozdrażnieniem. Harry posyła mi drwiący uśmiech.
   - Normalne - odpowiada formalnie. Rzucam mu szybkie spojrzenie.
   - Normalne? Nie powiedziałabym - odpowiadam szeptem. Uśmiecha się. O rany. Już ją lubię! Jest straszliwie sympatyczna.
   - Zaraz zawiadomię pani lekarza - zapisuje coś w karcie i wychodzi jak gdyby nigdy nic. Czuję zmęczenie.  Patrzę w bok na przystojnego mężczyznę. Przygląda mi się uważnie po czym pochyla się nade mną. Przez dłuższą chwilę mam nadzieję, że mnie pocałuję.
   - Ana - wypowiada bez tchu - czuję, że to moja wina
   - Nie! - odpowiadam natychmiast - przecież to nie ty pchnąłeś mnie pod samochód - uśmiecham się
   - To nie jest zabawne - piorunuje mnie wzrokiem
   - Nie jest? - droczę się z nim i widzę jak powstrzymuje śmiech wkradający się na jego usta.
   - Nie rozśmieszaj mnie - uśmiecha się słodko, a na jego policzkach rysują się dołeczki. Całuję mnie w nosek i już ma zamiar schodzić do ust. Ktoś nam jednak przeszkadza. Lekarz odkaszluję.
   - Witamy, panią Anastazję - rzuca zaczepnie. Mrużę oczy.
   - Dzień Dobry! Tak, też się cieszę, że jestem wśród żywych - uśmiecham się drwiąco. Harry gromi mnie wzrokiem, a lekarz wybucha śmiechem.
   - Widzę, że czuję się pani dobrze. W porządku. Panie Styles? - zwraca się do Harry'ego. Hmm. - Jeżeli by pan pozwolił, chciałbym zostać sam na sam z pacjentką? - boję się, że się nie zgodzi. Jego oczy ciemnieją pod wzrokiem dość przystojnego młodego lekarza. No cóż. Patrzę na niego błagalnie, a on wzdycha.
   - Cóż, w porządku. Daję wam 15 minut. Może być? - rzuca ostro. Och.
   - Myślę, że 15 minut wystarczy. Dziękuję. - wychodzi z gracją. Jest zły. Staram się powrócić do świadomości, że zostałam sama z doktorem. Nie mogę przez cały czas o nim fantazjować!
   - Pani Jones...
   - Anastazja - uśmiecham się promiennie.
   - Tak. Greg. - podaję mi dłoń - Okej, przejdźmy do rzeczy. Muszę wiedzieć dokładnie jak się pani czuję. Jakieś bóle?
   - Głowa i żebra. - odpowiadam z niesmakiem.
   - Nic więcej? - zapisuje w karcie. Patrzę na niego. Cóż, jest całkiem przystojny.
   - Ile pan ma lat?
   - Greg. - rzuca pośpiesznie i uśmiecha się. Och
   - Ach tak. Greg.
   - Dwadzieścia cztery.
   - Jesteś całkiem młody jak na lekarza. - niespodziewanie zmieniam temat - Nie, nic więcej mnie nie boli. Dziękuję.
   - Och, nie ma za co dziękować. To nic takiego. Jednak nie obraziłbym się gdybyś zgodziła się wyjść ze mną na kawę. - niespodziewanie łapię moją dłoń, gdy ja mrużę oczy. Delikatnie, bez pośpiechu cofam rękę. Co to miało znaczyć?
   - Kiedy będę mogła wyjść?
   - Och, wydaję mi się, że nawet dziś - wydaje się być zakłopotany, moim stanowczym ruchem. - wiesz? może po prostu zostawię ci moją wizytówkę... - mówi niepewnie - mam twój numer telefonu, jakoś się zdzwonimy. 
   - Tak - odpowiadam jednym słowem, ponieważ tylko na to mnie stać. Nie chcę zaczynać z nim jakiejkolwiek rozmowy na temat tego spotkania. Harry naprawdę by się wkurzył. 
   - Tak. W takim razie już sobie pójdę - uśmiecha się szeroko i zanim się orientujemy Harry wchodzi do pomieszczenia. Spotykamy się wzrokiem. Patrzy na mnie przeszywającym wzrokiem, jakby chciał coś wyczytać. Gdy Greg odzywa się, przenosi swój pociemniały, pełen chłodu i irytacji wzrok na niego. 
   - Panie Styles - kiwa głową. 
Wyszedł. 
      Podchodzi do mnie nieśpiesznie. Siada w zwolnionym tempie na łóżku, bardzo blisko mnie. Jego zapach jest cudowny i wkrada się do moich nozdrzy. Kładę mu dłoń na kolanie. Uśmiecha się. 
   - Próbował może czegoś? - pyta bez tchu. Nie mam pojęcia czy dlatego, że go dotykam, czy może dlatego, że może usłyszeć odpowiedź, która nie będzie go satysfakcjonowała. Mrużę oczy i nieruchomieje przez chwilę przyswajając sobie o co właściwie mnie pyta. Wypuszcza głośno powietrze z ust. - odpowiedz,  Ana - ale ja wcale się na to nie silę, leżę sparaliżowana - widziałem jak rozbiera cie wzrokiem. Dotknął cie? 
   - Harry... - burczę niezadowolona jego apodyktycznością. Czy ja muszę mu to mówić? 
   - Pytam poważnie. Chcę po prostu wiedzieć. 
   - Chcę, żebyś dał sobie z tym spokój - bronię się, ale na pewno na marne. 
   - Wiesz, że tak nie będzie. - odpowiada szybciej niż myślałam. Doskonale to wiem, Harry i bardzo mnie to drażni. 
   - Chce się spotkać, nic więcej. 
   - Och, doprawdy? Spotkać? Z tobą? Wie, że jesteś moja? 
   - Harry, to naprawdę nieistotne. On po prostu chce się ze mną spotkać, porozmawiać. Nic więcej - sama w to nie wierzę. Przygryza swoją wargę. 
   - On ciebie pragnie, widzę to - szepcze - a ty jesteś moja - warczy. 
   - To tylko spotkanie - syczę przez zęby. Och, jak on działa mi na nerwy. Patrzymy na siebie gniewnie. To przecież całkiem normalne. Dwoje ludzi, którzy się kłócą. Nagle, nachodzi mnie dzika ochota na jego usta. Przecież to nic takiego, przecież mogę to zrobić. Podnoszę się i zadziwiająco nic mnie nie boli. Biorę z zaskoczenia jego usta w posiadanie. Przez chwilę nie ma pojęcia co robić, ale odwzajemnia pocałunek. 
   - Ana - dyszy - Ana, proszę cię przestań, bo stracę kontrolę. 
   - Nie lubię się z tobą kłócić - rzucam niedbale nie przestając całować jego kącików ust. Wzdycha ciężko. 
   - Ja też - zostawia ostatni delikatny jak piórko pocałunek na moich ustach i oddala się lekko, abym nie miała dostępu do jego ust. Udaję zasmuconą, a on uśmiecha się do mnie drwiąco. 
   - Ktoś tu jest nienasycony. 
   - Dokładnie tak - rzucam mu wyzwanie. 
   - Na pewno da się z tym coś zrobić - odpowiada lubieżnie - kiedy wychodzisz? 
   - Podobno jeszcze dzisiaj - odpowiadam niepewnie - tak mi się przynajmniej wydaję 
   - Masz rację. Chyba, że ten kutas cię nie wypuści. 
   - Harry! - besztam go. Co za tupet! Nie mam zamiaru tego słuchać. 
   - Taka prawda, ten sukinsyn chce ci się dobrać do majtek. 
   - Przestań! - odpowiadam natychmiast. 
   - Rozmawiałem z twoimi rodzicami. - zmienia temat, a mnie zasycha w ustach. 
   - Tak? - szepczę niesłyszalnie. 
   - Tak - odpowiada niepewnie, jakby zbity z tropu. Przez chwilę się zastanawia. - Powiedziałem im, że jesteś moją dziewczyną. Mam nadzieję, że nie jesteś zła i nie przeszkadza ci to? - pyta nie bardzo wiedząc jak zareaguję. 
   - A tak nie jest? - pytam udając urażoną. Patrzy na mnie zdumiony. 
   - Nie no... nie to, że nie jest... tak... nie... no po prostu myślałem, że... nieważne - dławię się powstrzymywanym uśmiechem. Nie wytrzymuję i dziko się śmieję. Jest taki zabawny. 
   - Czy ty się ze mnie śmiejesz? - uśmiecha się słodko, niewinnie. 
   - Tak - odpowiadam radośnie. 
   - Cieszę się, że cię rozbawiłem - nieśmiały uśmiech, powoduje, że robię się jak z waty. Dosłownie nie nadająca się do niczego. Mięknę pod jego łagodnym wzrokiem i nim się orientuję jego usta gorączkowo szukają moich ust. 
   - Bardzo za tobą tęskniłem, Ana. - szepcze unosząc mnie "Trzy metry nad niebem". 




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
UWAGA! WAŻNE!!! 
Stwierdziłam, że bez sensu jest pisać dla nikogo. Blog będzie zawieszony, jeżeli pod rozdziałem nie pojawią się komentarze :)))
Zastanawiam się czy mój blog jest, aż tak zły???