niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział jedenasty.

    Przeżyłam trzeci dzień bez Harry'ego, przeżyję też rozmowę o pracę. Okropnie się czuję, jak i okropnie się boję. Właściwie nie jestem jeszcze zdolna do rozmowy z kimkolwiek. Przymykam oczy, myśląc poważnie nad swoim postępowaniem. " Ile czasu jeszcze będziesz wszystkich odtrącała?" - pyta gniewnie moja podświadomość. Och, tak bardzo bym chciała, ale czas dłuży mi się niemiłosiernie. Chcę z kimś porozmawiać, ale coś mnie hamuje. Jakiś hamulec, który działa bardzo dobrze i nie chcę się zepsuć. Otwieram szeroko oczy, słysząc huk. Filiżanka, którą postawiła przede mną zagniewana Alka. Szklaneczka poruszyła się niezgrabnie na małym spodeczku i prawie by upadła, gdyby nie ona.
   - Boże! Co się z tobą dzieję do cholery? Nie chcesz mi tego powiedzieć od trzech dni! Od Anthony'ego nawet telefonu nie odbierasz. Cholera... Ana... Powiedz mi w końcu o co chodzi? Nie trudno się domyślić, że chodzi o Harry'ego, ale kurwa mać, dziewczyno, boję się o ciebie, rozumiesz? - wyrzuciła z siebie wszystkie te słowa, które trzymała w sobie aż przez TRZY dni. Okrągłe TRZY dni. Jednak ja zawzięcie milczę nawet teraz. Ogromna gula w moim gardle nie pozwala mi mówić. - Co ten sukinsyn ci zrobił? Powiedz.
   - Nic... chyba. - odpowiadam. Szeroko otwiera usta, po czym zamyka je i przytula mocno, moje kruche ciało. Ostatnio mało jem. Na pewno schudłam.
   - Ty mówisz, kochana! Ty mówisz... Och, skarbie. Trzy dni! Trzy dni czekałam na to, aż w końcu coś powiesz! - szlocha w moje ramię. O rany, wypowiedziane przeze mnie dwa słowa naprawdę dały jej otuchy. To miłe.
   - Tak mówię! - rzucam zirytowana - nie straciłam głosu.
   - Jeszcze dwie minuty temu sądziłam inaczej - odszczekuje - powiesz mi wreszcie co się stało?
Wzdycham.
   - Tak. Powiem.
I mówię. Zaskakująco szybko i zaskakująco nawet nie płaczę. Muszę być silna. Jest ranek. Zaraz mam rozmowę o pracę. Muszę wytrzymać, choć ten dzień.
   - Och, Ana. Tak bardzo mi przykro - mówi - nie uderzył cię, prawda? Bo jeśli tak, nie chcę mówić co...
   - Nie! Och daj spokój!
   - Tylko pytam. Nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził. Prośbę mam, proszę cię idź do Anthony'ego po rozmowie o pracę, dobrze? On też odchodzi od zmysłów.
   - Taki mam zamiar - odpowiadam czując potrzebę porozmawiania z nim.

***

     Budynek jest wysoki. Tak wysoki, jak ten w którym przeprowadzałam ten cholerny wywiad. Łzy cisną mi się do oczu. Nie chcę ich wypuścić. "Jesteś silna" - podpowiada podświadomość. Tak, jestem.  Dłońmi prostuję swój kostium. Ubrania oczywiście wybierała, Alicja. Króciutka czarna spódniczka wraz z pończochami, czarna prześwitująca czarny koronkowy biustonosz koszula i botki na wysokim obcasie. Tak, świetnie, uwodzić szefa. Do tego właśnie dążę.
    Bez problemu poruszam się po sporym budynku. Jestem umówiona z szefem korporacji i jego asystentką. Mam czekać przy recepcji. Tak. Recepcja. Czekam dłuższą chwilę, aż urocza brunetka skończy rozmawiać przez telefon. Strasznie jest irytująca i jak dla mnie zbyt słodka. Kątem oka przyglądam się jej postawie. Na palec wskazujący okręca pasmo lśniących włosów i śmieje się gromko. No kiedy ta baba skończy rozmawiać?
   - Och, przepraszam, zagadałam się - piskliwy głos powoduje ciarki - w czym mogę pani pomóc?
   - Hmm, jestem umówiona z panem Hurley'em - mówię natychmiast. Wybałusza oczy.
   - Ach, pani Jones? Anastazja Jones? - pyta wystraszona. - eem, mogłaby pani nie wspominać szefowi, że rozmawiałam przez telefon? Naprawdę mi zależy. - patrzy na mnie uprzejmie. Chyba ją polubię. Uśmiecham się drwiąco.
   - Jasne. - nachylam się ku niej - Pamiętaj, jeżeli dostanę tę posadę musisz pamiętać, że nie jestem jedną z tych bab, które wszystko donoszą - uśmiecha się do mnie szczerze, a jej oczy wypełnia ulga.
  - Jej, to dobrze. Zaraz panią zaprowadzę w odpowiednie miejsce... Vicki! - krzyczy. Krzywię się po czym gromie ją wzrokiem, kiedy ona jak wesoła landryneczka kręci się w około mnie. - Koleżanka mnie zastąpi, z przyjemnością zaprowadzę cię pod same drzwi gabinetu naszego szefunia.
Kręcę głową na jej zaraźliwy optymizm.
   - Vicki, to Anastazja... och, przepraszam. Pani Anastazja. Zastąp mnie na moment, zaprowadzę ją pod gabinet. - uśmiecha się do koleżanki, która również z irytacją w głosie odpowiada ciche "Okeej".
    Cindy, tak się nazywa moja nowa przewodniczka po budynku mojej przyszłej pracy. Gada jak najęta i nie pozwala mi dojść do słowa. Otrzeźwiałam przez moment...
   - Przepraszam co powiedziałaś? - pytam oszołomiona
  - Współpracujemy z One Direction - mówi wesoło - Znasz ich? To znaczy na pewno ich znasz. Są przystojni, prawda? A już najbardziej Harry. - zapiszczała wesoło? Czy ona właśnie to zrobiła?
   - O jaką współpracę ci chodzi? - pytam nie zwracając kompletnie uwagi na to co mówiła. Zastanawiam się czy oby na pewno chcę tu pracować. Przecież zawsze chciałam podjąć się tej posady, nie zrezygnuję dlatego, że on tu będzie. O nie!
   - No wiesz... Gwiazdy czasami potrzebują rozgłosu, a czasem w ogóle go nie potrzebują. Załatwiamy im masę wywiadów! Bardzo często nas odwiedzają. Dzisiaj też są.
   - Często? Dzisiaj?
   - Tak, bardzo często - uśmiecha się - mnie to pasuje... o to już tu, wysiadamy.
Ledwo co wychodzę z windy, a natrafiam na asystentkę mojego przyszłego szefa. Tak... widzę, że już nazywam go moim szefem.
  - Dzień Dobry Pani Jones - uśmiecha się promiennie - pani Walker oprowadziła panią po budynku, jak się pani u nas czuję?
   - Dobrze, dziękuję - odpowiadam jej uśmiechem na co reaguje wesoło. Och, jak tu sympatycznie.
   - Ja nazywam się Lauren Goodwin, a teraz przejdziemy do gabinetu naszego szefa, pana Hurley'a. Proszę się niczego nie bać, ma pani już tą posadę. - poważnie? w duchu skaczę z radości.
   - Naprawdę?
   - Tak, wspólnie stwierdziliśmy, że się nadajesz. Zapraszam - gestem ręki wskazuje duże drewniane drzwi. Wchodzę przez nie z klasą i elegancją.
   - Panie Hurley, mamy gościa - Lauren zwraca się do niego formalnym tonem. O rany! Muszę o tym pamiętać.
   - Ach, tak. Pani Jones. Miło panią poznać - uśmiecha się od ucha do ucha - proszę usiąść.
Siadam posłusznie na fotelu przed nim, natomiast Lauren zajmuję fotel obok Carrick'a. Okej, w porządku. Czuję lekkie spięcie. To nic.
   - Jak już wspominałam masz tą pracę - pierwsza zagadała Lauren co niezmiernie mnie zdziwiło. To naprawdę piękna i sympatyczna kobieta. Chyba polubię tu wszystkich. Kiwam optymistycznie głową. Oczywiście, cieszę się jak głupia. - Słyszeliśmy, że przeprowadzałaś nawet jeden wywiad i to z osobą z nami współpracującą, jak to się stało? - pyta. Przełykam ślinę. O rany, tylko nie to. Samo wspomnienie o Harry'm powoduje niemałe ukłucie w sercu.
   - Em, tak. To nie było nic wielkiego, po prostu zastąpiłam chwilowo moją przyjaciółkę, to wszystko. - odpowiadam, starając się, aby mój głos nie drżał zbyt mocno.
   - Czyli mogłabyś przeprowadzać czasami wywiady? - pyta z uśmiechem Carrick. Och.
   - W zasadzie tak... - mówię niepewna swoich słów, ale oni zupełnie nie zwracają na to uwagi. Uśmiechają się do siebie. Ale w oczach Lauren jest coś innego, kiedy na niego patrzy. O Kurwa!
   Patrzy na niego z uwielbieniem i wcale tego nie ukrywa. Hurley jednak nawet tego nie zauważa. Uśmiecha się do niej tylko beznamiętnie, po czym przenosi swoją przystojną buźkę w moją stronę.
   - Dobrze, Pani Jones. Ma pani tą pracę. Bez wątpienia się nadajesz. Przedzwoniliśmy twoich profesorów, ale nie usłyszeliśmy ani jednej negatywnej uwagi na twój temat. To świetnie. Mam nadzieję, że zgrany będzie z nas team. - podaję mi dużą dłoń, którą ściskam pewnym uściskiem. To wszystko z powodu tej wesołości, która we mnie drzemie. Tak bardzo się cieszę.
   - Zaczynasz jutro od 9 rano. Godziny pracy będziemy ustalać, ponieważ zależy to od ilości materiału - odzywa się nadal uśmiechnięta Lauren. Ona również podaje mi swoją kruchą dłoń. Cudownie! Właśnie dostałam pracę! Nie wiem czy może przydarzyć mi się coś lepszego. Hurley naciska czerwony guziczek przy słuchawce od telefonu. 
   - Cindy, proszę odprowadzić panią Anastazję - mówi uprzejmie do aparatu, a ja wstaję z miejsca. 
   - Jeszcze raz dziękuję. Naprawdę mi na tym zależało - uśmiecham się szczerze. To uśmiech w podzięce. Czuję, że będę się tu czuła wspaniale. Nim zdążę myślami pobiec w inną stronę do gabinetu wskakuje rozradowana Cindy. 
   - Och, Anastazja - rzuca się na mnie - dostałaś pracę, czy to nie cudowne? - jej entuzjazm mi się udziela. Jest jednocześnie słodka jak i irytująca. Za wcześnie ją oceniłam. 
   - Cindy - jęczy przeciągle Carrick, a Lauren uśmiecha się od ucha do ucha. 
   - Oj daj spokój, Carr! Wreszcie zatrudniłeś kogoś z kim mogę się szczerze zaprzyjaźnić. - krzyczy pełna radości, Lauren mija nas z nadal wymalowanym wielkim uśmiechem. - widzę, że Anastazja Ci się podoba, bracie! 
Brat? O cholera. Carrick rumieni się jak na zawołanie, a ja cieszę się, że nie słyszy tego Lauren...

***

Cindy ożywiona opowiada mi kogo mam się w firmie strzec, a do kogo mam podchodzić na luzie. Słucham jej jednym uchem. Właściwie odbiegam myślami zupełnie gdzie indziej. Nie mam pojęcia jak poradzić sobie z faktem, iż mogę widywać tutaj Harry'ego. To nad tym tak ubolewam. Za nic w świecie o nim nie zapomnę. Tak już zostanie. 
   - Gdzie my idziemy, Cindy? - pytam zmieniając kompletnie przebieg naszej rozmowy. 
   - Idziesz zobaczyć swoje biuro. Wiesz, naprawdę podobasz się Carrick'owi, on nie daje byle komu biura! 
  - Przestań wygadywać głupoty - odpowiadam natychmiast, lecz nie mogę ukryć lekkich rumieńców na policzkach. Cindy spogląda na mnie i uśmiecha się uprzejmie, chyba ma to po bracie. - Carrick to twój brat? 
   - Hmm - mruczy coś pod nosem 
   - Dlaczego macie inne nazwiska? 
   - Mamy tą samą matkę, ale innych ojców - uśmiecha się jakby nie robiło to na niej wrażenia. - Spokojnie, Carrick jest całkiem spoko. - zmienia temat. 
   - Nie wątpię - odpowiadam.
   - Idziesz ze mną popatrzeć na wywiad tych chłopaków? - pyta radośnie - no chodź nie daj się prosić! 
   - No nie wiem, Cindy, chyba nie powinnam... 
  - A to niby dlaczego? - pyta retorycznie - oczywiście, że powinnaś! Są tacy przystojni! Zrobiłabym wszystko by poznać choć jednego z nich. Nie uważasz, że Harry to niezłe ciacho?
   - Tak. Uważam. - szepczę cicho, a ona uśmiecha się radośnie i ciągnie mnie za rękę do wielkiego pomieszczenia. Tego w którym ma się właśnie zaczynać wywiad. Nie z byle kim. Z nim. 

    Harry wygląda na nieco przybitego. Ma lekko podkrążone oczy, a niesforne loki nie są już podniesione do góry. Opadają na czoło, jakby z przymusu. Nie mogę na to patrzeć, więc odwracam wzrok. Nigdy nie poznałam jego przyjaciół. Teraz widzę ich wszystkich. Cindy ma rację, każdy jest mega przystojny. Jednak on. On jest tutaj i nie widzi mnie, nie spogląda w moją stronę. Ale czy ja chcę, aby mnie zauważył? Ukrywałam się przez trzy dni. Nie chciałam go spotkać. Czy coś się zmieniło? 
    Wywiad trwa w najlepsze. Nie odwracam wzroku od jego twarzy. Uśmiecha się sztucznie, sztucznie też odpowiada na pytania. Co mam myśleć o całej tej sprawie? 
   - Hej, słuchaj. Teraz będziemy mogli zadać im jakieś pytania! - szepczę radośnie Cindy. Wymuszam uśmiech. Faktycznie. Dziennikarz z ożywieniem czeka na pytania. Nie słucham ich kompletnie. Wciąż na niego patrzę. Nie płaczę. Tylko patrzę. Wszystko idzie sobie w parze. Wszystko jest w porządku, dopóki... 
   - Harry, czemu jesteś taki przybity? - pyta Cindy. Czy ona właśnie zadała to pytanie?! Harry porusza się niespokojnie na wysokim fotelu, próbując odnaleźć posiadaczkę tego głosu. Winowajczynie tego pytania. Kiedy spojrzy na nią automatycznie spojrzy na mnie. Przyglądam się teraz moim splecionym dłoniom, które spoczywają spokojnie na kolanach. Cindy łapię moją dłoń i ściska. Podnoszę głowę i spotykamy się wzrokiem. Właśnie teraz. Otwiera szeroko oczy, oszołomiony. Nie spuszcza ze mnie wzroku, a ja nie spuszczam wzroku z niego. W jego oczach widzę tą zadziwiającą łagodność i niemal słyszę jak szepcze do mnie te wszystkie miłe słówka. 
   - Wiesz... Czasami człowiek popełnia wiele błędów - uśmiecha się lekko - Ja właśnie jestem człowiekiem, który popełnił najgorszy błąd w swoim życiu, a teraz zachowuje się jakby świat mu runą. Zaszło słońce, które już nigdy ze wzeszło. Dla mnie już nie ma słońca od trzech dni. - moje oczy zachodzą łzami, kiedy słyszę to wyznanie, nie chcę tego słuchać! Nie zwraca uwagi na publiczność, jego oczy wyrażają przerażenie i ból. 
   - Nie odchodź, proszę - szepczę, ale ja nie wytrzymuję. Wstaję z miejsca ku zaskoczeniu Cindy i wybiegam, a na odchodne słyszę tylko "Przepraszam" rzucone do mikrofonu. 
    Zatrzymuję się przy windzie i opadam na podłogę szlochając coraz głośniej i głośniej. Co on sobie wyobraża? Dlaczego to powiedział? Dlaczego teraz? Dlaczego teraz, w takim momencie? 
   - Anastazja! - słyszę jego donośny głos nim wpada w miejsce gdzie się znajduję. - Ana - szepcze spokojnie i przeciągle - Ana, proszę porozmawiaj ze mną - podaję mi dłoń, którą przyjmuję niemal, że od razu. Czując jego dotyk rozklejam się jeszcze bardziej. 
   - Ciii, Ana, nie płacz, proszę. - szepcze, tuląc mnie do swojej klatki piersiowej. - Ana, spójrz na mnie - patrzę na niego przeszklonymi oczami, ale jednak z uwielbieniem, uśmiecha się do mnie, wiem, że to widzi. Ociera kciukiem moje łzy z policzka i całuje kąciki ust, a ze mnie wydobywa się cichy jęk. - masz takie miękkie usta, kiedy płaczesz - mówi z uwielbieniem w głosie - Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam. Nie płacz już. Ciii, Ana, nie płacz, proszę. Naprawdę nie chciałem tego zrobić, wiesz dobrze, że jestem cholernie o ciebie zazdrosny. Po prostu, gdy zobaczyłem cię z nim... - sztywnieje przez moment - ...coś mnie tchnęło. Cii. Już dobrze? - odsuwa mnie lekko, kiwam nieśmiało głową. Uśmiecha się tym szczerym uśmiechem, którego na pewno na wywiadzie nie pokazywał. - muszę wracać na wywiad, chcesz iść ze mną? - pyta 
   - Nie, muszę spotkać się z Anthony'm - odpowiadam wierzchem dłoni w najmniej kobiecy sposób wycierając nos. Uśmiecha się drwiąco. 
   - Okej. Muszę z tobą porozmawiać, dobrze o tym wiesz. Przyjadę po ciebie później, w porządku? - kiwam głową. Patrzymy na siebie bez słowa. W końcu stykamy się gorączkowo szukając pociechy. Jego usta spadają na moje i nim się orientuję oplatam nogami jego biodra. Opiera mnie o ściankę windy, a ja oddaję mu pocałunek z pasją taką, jaką on daję mi. 
   - Ana, Ana, Ana - dyszy ciężko - przestań, chyba, że chcesz, żebyśmy zrobili to na ściance windy w publicznym miejscu. 
   - Mnie to nie przeszkadza - szepczę nieśmiało.
   - No proszę, proszę. Jakaś ty bezwstydna - uśmiecha się konspiracyjnie - Nie teraz. Nie tutaj. Chcę ciebie w moim łóżku. - wciągam ze świstem powietrze. Och. 
   - Harry... 
   - Dotrzymam obietnicy, maleńka - rozklejam się pod jego spojrzeniem. - Tu są kamery, wiesz o tym? 
Wybucha śmiechem widząc moją minę i to jak poprawiam z roztargnieniem ubrania i włosy. 
   - Mogłeś mnie uprzedzić - wykrzykuję natarczywie - Och! Harry! - jęczę niezadowolona 
  - Byłaś zbyt rozpalona - uderzam go pięścią w ramię - Ależ mam silną dziewczynę, strasznie bolało - pociera obolałe miejsce udając. Gromię go wzrokiem, a on uśmiecha się od ucha do ucha. - naprawdę muszę wracać, zobaczymy się wieczorem, okej? 
   - Tak. Okej - całuję mnie jeszcze raz, tym razem delikatnie i szybko. Śmieje się widząc moją zniesmaczoną minę 
      - Później, maleńka, później 








~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie bez powodu pisałam "chyba" ostatni rozdział :) 
Miło, że pojawiły się choć te dwa komentarze, fajnie gdyby pod każdym rozdziałem się pojawiały...
Bardzo dziękuję tym dwóm osobom, może dzięki nim napisałam ten rozdział :)
POPRAWIONE!



poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział dziesiąty.

    Siedzę. Siedzę i rozkoszuję się tym, że za moment wychodzę z tej dziury. W tym momencie nawet odrażający zapach w wewnątrz szpitala mi nie przeszkadza. Cudownie. 
    Bujam nogami, które nie sięgają podłoża. Przyglądam się im. Są wyjątkowo krótkie. Cóż, nigdy mi to nie przeszkadzało, dlaczego teraz ma tak być? Odsuwam od siebie tę myśl i biegnę gdzieś daleko. Biegnę tam, gdzie spotykam Harry'ego. Jego cudowny uśmiech. Bo z uśmiechem chcę tego człowieka wspominać. W mojej wyobraźni uśmiecha się bez przerwy, a mnie serce mięknie. Mimowolnie się uśmiecham i mam zamiar zamykać oczy. Chcę się zatracić w tej chwili. Niestety...
   - Przepraszam - ktoś za rogu drzwi odzywa się dość głośno - mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - oczywiście znam ten głos. Uśmiecham się szczerze i kiwam głową na miejsce koło siebie. 
   - Po prostu czekam - mówię radosnym tonem. Spowodowany jest na pewno minionymi myślami, które przelatują mi teraz przed oczami. 
   - Rozumiem, że na pana Stylesa? - pyta niepewnie. Mrużę oczy, ale czynie się na odpowiedź. 
   - Tak, właśnie na niego. 
   - Mam drobne pytanie. Myślałaś już o mojej propozycji spotkania? - nieruchomieje natychmiast, chociażby tego wspomnieniem. - nie chcę się narzucać, czy coś z tych rzeczy. Tak po prostu pytam - uśmiecha się. 
    - Rozumiem... - poprawiam swoją zbyt długą grzywkę. Zdecydowanie muszę ją obciąć - Nie myślałam o tym... Może po prostu się zdzwonimy, jak mówiłeś? 
Uśmiecha się i nie wytrzymuję, ja też uśmiecham się szczerze. Choć większe prawdopodobieństwo jest takie, że do tego spotkania nie dojdzie, ja daję mu jakąś nadzieję, na którą on reaguje dość radośnie. O rany. 
   - Bardzo się cieszę - przytula mnie, a ja nieruchomieje w jego ramionach. To nie jest ten wspaniały dotyk, który niedługo mnie powita... a właściwie teraz. Odkaszluje zaborczo. Harry. 
   - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - jego ostry ton powoduje ciary na moim ciele. Nie mam ochoty na kłótnie. 
   - Eem, dzień dobry panie Styles. - rzuca speszony Greg. Wygląda na przerażonego. Harry'emu nie jest do śmiechu. - ni-nie przeszkadz-dza pan. 
Co to ma być? Patrzę z konsternacją na obojga facetów. Coś złego unosi się w powietrzu. To nie wygląda za dobrze. Greg wygląda jakby właśnie miał się witać ze śmiercią. Co do cholery? Patrzę na Harry'ego, ale wzrok ma utkwiony właśnie w nim. A jego spojrzenie jest takie... Chryste! Wygląda przerażająco, jego oczy przybrały ciemniejszego tonu zieleni. Wtem przychodzi mi coś do głowy. On musiał z nim rozmawiać! Musiał mu zabronić spotkania ze mną! 
   - Harry? - pytam delikatniejszym tonem niż planowałam. Właściwie może to i dobrze. Nie chcę go na razie bardziej denerwować. Porozmawiam z nim później. Jego oczy odnajdują moje i widzę w nich zadziwiającą łagodność. Uśmiecha się konspiracyjnie. O co chodzi? Kieruje się powoli w moją stronę, jakby nigdzie mu się nie spieszyło. Greg przygląda się całemu zdarzeniu i nie kryje zdziwienia, gdy chłopak bierze mnie w ramiona i całuje zachłannie, jakby życie miało się zaraz skończyć. Zdezorientowana oddaję pocałunek, bo właśnie tego chciałam i potrzebowałam. Odsuwa się ode mnie, a mnie brak tchu. Harry bierze głęboki oddech po niemałym pocałunku, jakby jeszcze nie otrzęsiony. Przekręca głowę w stronę Grega, który stoi nieruchomo w tym samym miejscu z otwartą buzią i uśmiecha się triumfalnie. Chyba właśnie mnie wygrał. Ale czy ja tego właśnie chcę. 
   - Pójdę już - głos mu się łamie, a mnie jest go szkoda. Posyłam mu przepraszające spojrzenie. Gdy nikogo już poza nami nie ma w pokoju odwracam się w stronę Boga. Boga, który dzisiaj wyjątkowo mnie zdenerwował. 
   - Co to miało znaczyć, Harry? Chcesz mi powiedzieć, że to było całkiem normalne? - wybucham niepohamowaną złością, jakiej u mnie chyba jeszcze nie widział. - masz mi może coś do powiedzenia? 
   - Żartujesz chyba, że jesteś zła? - parska śmiechem. O przepraszam! 
   - A mam być radosna po tym przedstawieniu jakie wyczyniłeś? 
   - Pokazałem mu, gdzie jest jego miejsce. Nie będzie się sukinsyn przystawiał do mojej dziewczyny. - odpowiada ostro. Jest zły? Ma jeszcze czelność? 
   - Nie robił nic złego! - bronię go.
   - Nie byłbym tego taki pewien - warczy wściekle - Widok, który zobaczyłem po wejściu tutaj wcale tego nie wskazywał. 
   - Tylko mnie przytulał. - syczę, a moje oczy zachodzą łzami i powoli spływają po policzkach piekąc każdy zakamarek skóry. W jego oczach pojawia się ogień. Błysk, którego nie chciałabym zobaczyć już nigdy więcej. Ruszam po torbę i zarzucam ją na ramię. - Nie mam ochoty już nigdy więcej z tobą rozmawiać, rozumiesz? - wyrzucam z siebie słowa, których właściwie nie przemyślałam. Odwracam się, gdy on gwałtownie łapie mój nadgarstek. O kurwa. 
   - Nigdzie nie idziesz, Anastazja - syczy. Mocniej zaciska swoją dłoń, a teraz to już ból. Nadgarstek pulsuje mi od mocnego uścisku, który czuję na całym ciele. To ból i wcale nie chcę go czuć. Zaciskam mocno powieki, a łzy lecą ciurkiem i jest ich więcej... więcej... więcej. 
   - Puść mnie, Harry - szepczę - to cholernie boli - szlocham nie zdając sobie z tego sprawy. Nieruchomieje i wypuszcza powoli moją dłoń z uścisku. Cholera jasna, nie potrafię powstrzymać łez. 
   - Ana? - pyta niepewny wszystkiego i już nie widzę tego okropnego błysku. To żal, ból, smutek. Nie chcę na to patrzeć. Próbuje mnie przytulić, ale ja wcale już go nie chcę. Próbuję przypomnieć sobie Harry'ego z mojej wyobraźni, ale zamiast tego pojawia się ta postać pełna ciemności i chłodu. 
   - Daj sobie spokój. Nie chcę cię znać! - to ostatnie słowa, które wypowiadam, zanim wybiegam. A przed oczami mam jego minę pełną rezerwy i oczy pełne bólu, jakby człowieka złamanego. 

***

     Przechodzę przez kolejną przecznicę. Nie powstrzymuje już nawet płaczu. Jestem osłabiona i cholernie boli mnie głowa. Sama wybrałam sobie tą drogę. Przed oczami mam ten okropny obraz. Łzy z większą siłą cisną się do oczu i już nie wytrzymuję. Mieszkanie jest już za rogiem i zmuszam się do biegu. Chcę stąd uciec, jak najdalej, jak najprędzej. Nie chcę tego widzieć, ani przez chwilę. I od paru dobrych lat, przyznaję się przed samą sobą, że potrzebuję teraz Alki. Potrzebuję jej jak tlenu, ponieważ one uleczy moje rany. Mam rozdarte serce. Chcę je naprawić, chcę spróbować jeszcze żyć... 
   Wchodzę do środka. Słyszę kroki, szybkie kroki. Czekam na bunt. Czekam na najgorsze. Wszystko dzieję się jakby w zwolnionym tempie. Podbiega z uśmiecham, po czym mina jej rzednie, a ja rzucam się na nią z jeszcze głośniejszym płaczem upuszczając torbę z rzeczami, która ciążyła mi przez całą drogę do domu.  
   - Kochanie - szepcze - co się stało, skarbie? 
   - Chcę iść spać - odpowiadam natychmiast, nie chcąc żadnej rozmowy - proszę połóż się ze mną. 
Jak na przyjaciółkę przystało, kiwa tylko głową nie pytając o więcej. Siadam w salonie, a mój wzrok przykuwa włączony telewizor. Harry. Opanowuję jednak płacz. Jest uśmiechnięty. Taki, jakiego go lubię. Alka zatrzymuje się w progu. 
   - Zrobione - wyrzuca z siebie smutno. Gestem ręki przywołuje mnie w stronę pokoju. W porządku, tyle, że nie potrafię oderwać wzroku od telewizora. Mruży oczy, gdy dostrzega wyświetlany zespół. Nim się orientuję wyłącza program, a przede mną pojawia się czarna plama. - Do łóżka - nakazuje z uśmiechem, a mnie robi się lepiej. Tak. Ona ma rację. Jestem wykończona, jedyne czego chcę to właśnie łóżka. 
   Zasypiam przytulona do Alki, zaciągając nosem przez płacz, który za nim w świecie nie chce się zatrzymać. A na ustach czuję posmak ostatniego pocałunku... ostatniego? 




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dokończyłam rozdział, który właściwie był już w gotowości. Nie czytałam poprzedniego i nie mam pojęcia jak wyszedł, ale to bez znaczenia i tak nikt tego nie czyta :) 
Więc to będzie chyba ostatni rozdział. 


piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział dziewiąty.

     Próbuję otworzyć oczy. Marnie mi to wychodzi. Nie mam pojęcia czy podejmować kolejne próby. Słyszę jakieś zduszone głosy i właściwie okropnie tu śmierdzi. Wiercę się, zaciskam dłonie w pięści, ale to nic nie daje. Cholera, co jest? Zaciskam powieki, po raz kolejny próbując. Na nic. Tak bardzo chciałabym wiedzieć gdzie jestem. Dlaczego nie mogę otworzyć oczu? Niesamowicie boli mnie głowa.  Słyszę zgrzyt. To drzwi. Ktoś tu jest.
   - Panie doktorze? - To Alka. O mój boże... jestem w szpitalu!
   - Ma tylko połamane żebra. A śpiączka spowodowana jest ciężkim urazem głowy. - odpowiada wyraźnie zirytowany. Naprawdę mu się nie dziwię. Alka potrafi zdenerwować człowieka swoimi pytaniami. Chcę się uśmiechnąć, ale czuję, że nie mogę.
    - Kiedy się obudzi? Dlaczego jest jeszcze nieprzytomna? Mój Boże! Mogłem ją przecież odwieść. - O rany! To Harry!
     - Proszę się nie denerwować. Ona z tego wyjdzie. Jej stan jest stabilny. Miała szczęście, że ktoś był na miejscu i oczywiście samochód nie jechał z większą prędkością. - odpowiada z większą irytacją niż wcześniej. Już widzę pociemniały wzrok Harry'ego - przepraszam, muszę iść do kolejnego pacjenta.
    - W porządku. Dziękujemy. - słychać zdziwienie w jej głosie. Chcę tak bardzo ich zobaczyć.
    - Harry, idź do domu. Na pewno nas powiadomią, kiedy się obudzi.
    - Nie ma mowy! Nie zostawię jej. Nigdzie się stąd nie ruszam - jest taki stanowczy i apodyktyczny.
    - Jak sobie chcesz, ja siedziałam tu całą noc i mam już dość. Przyjdę jutro. Jeżeli się obudzi, zabiję ją, obiecuję ci. - co się dzieję? Widzę mgłę przed oczami. O nie!

***

     Znowu walczę z moimi powiekami. Silę się na otwarcie oczu po raz kolejny. Niestety nie ma to już najmniejszego sensu. Odpuszczam.
   - Panie doktorze? Kim jest ten chłopak, który czuwa przy niej co noc? - o rany ponownie słyszę jakieś głosy. To mama i tata!
   - Wydaję mi się, że to jej chłopak. Bardzo się o nią martwi. Możecie państwo do niego jakoś dojść? Sporo razy mu powtarzam, żeby wrócił do domu. Jest straszliwie uparty - ten głos, znam go. To ten sam lekarz! Ten sam zirytowany ton głosu.
   - Chłopak? - wzburza się mój ojciec, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie mogę tego zrobić!
   - Drake! - beszta go moja mama.
   - Rose... wyraźnie mi się to nie podoba. Nie powiedziała nam o tym. - odpowiada bez namysłu.
   - Może już wyjdę - mówi beznamiętnie doktor. Słyszę zgrzyt. Wyszedł.
   - Co w ciebie wstąpiło? - wykrzyczała rodzicielka. O rany! - Musimy z nim porozmawiać, czy tego chcesz czy nie. Nie widzisz tego? On tu z nią jest. Przez cały czas! - jej głos mnie przeraża. Wyraźnie naciska na każde kolejne wypowiedziane słowo.
   - Och! W porządku! - odpuszcza w końcu. Ponownie moje oczy zachodzą mgłą. Czemu tak się dzieję?

***

   - Proszę Ana! Obudź się proszę. Ile jeszcze będziesz tak spała? - zduszony głos powoduje u mnie ciarki. Co mogę zrobić, Harry? Tak bardzo cię przepraszam. Łapię mnie za dłoń, a ja ją ściskam. Nieruchomieje i wypuszcza ze świstem powietrze z ust.
   - O rany! Ana? Słyszysz mnie? Obudź się. Czuję cię. - tak, czujesz. - Doktorze? - krzyczy donośnie.
   - Coś się stało?
   - Ścisnęła moją dłoń!
   - To całkiem normalne...
   - Słucham? - wyrzuca z siebie z konsternacją - ona właśnie ścisnęła moją dłoń, a pan mówi od tak, że to normalne? Nie wierzę. - wzdycha.
   - Tak, normalne. To oznacza, że ona żyję. Zakładam, że ciebie teraz słyszy i jest przerażona. - no cóż, jestem już do tego przyzwyczajona. Nie odzywa się, a to oznacza, że jego oczy są teraz pełne bólu. Ponownie ściska moją rękę, ale tym razem niepewnie, jakby bał się odtrącenia. Ściskam ją pokrzepiająco i zadziwiająco widzę, a raczej czuję jak się uśmiecha. Tracę kontrolę i ponownie ta mgła...

***

       Cholernie boli mnie głowa. Mam ochotę wreszcie się przebudzić. Otwieram oczy. Tak! Wszystko widzę i doskonale czuję zapach. Do moich nozdrzy dobiega nieprzyjemny odór szpitalny. Nienawidzę go. Omiatam wzrokiem pomieszczenie i zatrzymuję się na zielonych tęczówkach patrzących na mnie ze zdumieniem i bólem.
  - Ana? - szepcze niewyraźnie.
  - Muszę wstać - mówię szybko, mam ochotę jak najszybciej stąd wyjść. Podciągam się na łóżku, ale momentalnie opadam na nie sycząc pod nosem przekleństwa. Cholernie bolą mnie żebra.
  - Anastazja - warczy wściekle - nie ruszaj się stąd - wciska guzik obok łóżka, a koło mnie w szybkim tempie zjawia się pielęgniarka.
   - Dzień Dobry, pani... - zerka na moją kartę - Pani Anastazja Jones - uśmiecha się promiennie - Coś panią może boli?
   - Głowa i żebra - burczę z rozdrażnieniem. Harry posyła mi drwiący uśmiech.
   - Normalne - odpowiada formalnie. Rzucam mu szybkie spojrzenie.
   - Normalne? Nie powiedziałabym - odpowiadam szeptem. Uśmiecha się. O rany. Już ją lubię! Jest straszliwie sympatyczna.
   - Zaraz zawiadomię pani lekarza - zapisuje coś w karcie i wychodzi jak gdyby nigdy nic. Czuję zmęczenie.  Patrzę w bok na przystojnego mężczyznę. Przygląda mi się uważnie po czym pochyla się nade mną. Przez dłuższą chwilę mam nadzieję, że mnie pocałuję.
   - Ana - wypowiada bez tchu - czuję, że to moja wina
   - Nie! - odpowiadam natychmiast - przecież to nie ty pchnąłeś mnie pod samochód - uśmiecham się
   - To nie jest zabawne - piorunuje mnie wzrokiem
   - Nie jest? - droczę się z nim i widzę jak powstrzymuje śmiech wkradający się na jego usta.
   - Nie rozśmieszaj mnie - uśmiecha się słodko, a na jego policzkach rysują się dołeczki. Całuję mnie w nosek i już ma zamiar schodzić do ust. Ktoś nam jednak przeszkadza. Lekarz odkaszluję.
   - Witamy, panią Anastazję - rzuca zaczepnie. Mrużę oczy.
   - Dzień Dobry! Tak, też się cieszę, że jestem wśród żywych - uśmiecham się drwiąco. Harry gromi mnie wzrokiem, a lekarz wybucha śmiechem.
   - Widzę, że czuję się pani dobrze. W porządku. Panie Styles? - zwraca się do Harry'ego. Hmm. - Jeżeli by pan pozwolił, chciałbym zostać sam na sam z pacjentką? - boję się, że się nie zgodzi. Jego oczy ciemnieją pod wzrokiem dość przystojnego młodego lekarza. No cóż. Patrzę na niego błagalnie, a on wzdycha.
   - Cóż, w porządku. Daję wam 15 minut. Może być? - rzuca ostro. Och.
   - Myślę, że 15 minut wystarczy. Dziękuję. - wychodzi z gracją. Jest zły. Staram się powrócić do świadomości, że zostałam sama z doktorem. Nie mogę przez cały czas o nim fantazjować!
   - Pani Jones...
   - Anastazja - uśmiecham się promiennie.
   - Tak. Greg. - podaję mi dłoń - Okej, przejdźmy do rzeczy. Muszę wiedzieć dokładnie jak się pani czuję. Jakieś bóle?
   - Głowa i żebra. - odpowiadam z niesmakiem.
   - Nic więcej? - zapisuje w karcie. Patrzę na niego. Cóż, jest całkiem przystojny.
   - Ile pan ma lat?
   - Greg. - rzuca pośpiesznie i uśmiecha się. Och
   - Ach tak. Greg.
   - Dwadzieścia cztery.
   - Jesteś całkiem młody jak na lekarza. - niespodziewanie zmieniam temat - Nie, nic więcej mnie nie boli. Dziękuję.
   - Och, nie ma za co dziękować. To nic takiego. Jednak nie obraziłbym się gdybyś zgodziła się wyjść ze mną na kawę. - niespodziewanie łapię moją dłoń, gdy ja mrużę oczy. Delikatnie, bez pośpiechu cofam rękę. Co to miało znaczyć?
   - Kiedy będę mogła wyjść?
   - Och, wydaję mi się, że nawet dziś - wydaje się być zakłopotany, moim stanowczym ruchem. - wiesz? może po prostu zostawię ci moją wizytówkę... - mówi niepewnie - mam twój numer telefonu, jakoś się zdzwonimy. 
   - Tak - odpowiadam jednym słowem, ponieważ tylko na to mnie stać. Nie chcę zaczynać z nim jakiejkolwiek rozmowy na temat tego spotkania. Harry naprawdę by się wkurzył. 
   - Tak. W takim razie już sobie pójdę - uśmiecha się szeroko i zanim się orientujemy Harry wchodzi do pomieszczenia. Spotykamy się wzrokiem. Patrzy na mnie przeszywającym wzrokiem, jakby chciał coś wyczytać. Gdy Greg odzywa się, przenosi swój pociemniały, pełen chłodu i irytacji wzrok na niego. 
   - Panie Styles - kiwa głową. 
Wyszedł. 
      Podchodzi do mnie nieśpiesznie. Siada w zwolnionym tempie na łóżku, bardzo blisko mnie. Jego zapach jest cudowny i wkrada się do moich nozdrzy. Kładę mu dłoń na kolanie. Uśmiecha się. 
   - Próbował może czegoś? - pyta bez tchu. Nie mam pojęcia czy dlatego, że go dotykam, czy może dlatego, że może usłyszeć odpowiedź, która nie będzie go satysfakcjonowała. Mrużę oczy i nieruchomieje przez chwilę przyswajając sobie o co właściwie mnie pyta. Wypuszcza głośno powietrze z ust. - odpowiedz,  Ana - ale ja wcale się na to nie silę, leżę sparaliżowana - widziałem jak rozbiera cie wzrokiem. Dotknął cie? 
   - Harry... - burczę niezadowolona jego apodyktycznością. Czy ja muszę mu to mówić? 
   - Pytam poważnie. Chcę po prostu wiedzieć. 
   - Chcę, żebyś dał sobie z tym spokój - bronię się, ale na pewno na marne. 
   - Wiesz, że tak nie będzie. - odpowiada szybciej niż myślałam. Doskonale to wiem, Harry i bardzo mnie to drażni. 
   - Chce się spotkać, nic więcej. 
   - Och, doprawdy? Spotkać? Z tobą? Wie, że jesteś moja? 
   - Harry, to naprawdę nieistotne. On po prostu chce się ze mną spotkać, porozmawiać. Nic więcej - sama w to nie wierzę. Przygryza swoją wargę. 
   - On ciebie pragnie, widzę to - szepcze - a ty jesteś moja - warczy. 
   - To tylko spotkanie - syczę przez zęby. Och, jak on działa mi na nerwy. Patrzymy na siebie gniewnie. To przecież całkiem normalne. Dwoje ludzi, którzy się kłócą. Nagle, nachodzi mnie dzika ochota na jego usta. Przecież to nic takiego, przecież mogę to zrobić. Podnoszę się i zadziwiająco nic mnie nie boli. Biorę z zaskoczenia jego usta w posiadanie. Przez chwilę nie ma pojęcia co robić, ale odwzajemnia pocałunek. 
   - Ana - dyszy - Ana, proszę cię przestań, bo stracę kontrolę. 
   - Nie lubię się z tobą kłócić - rzucam niedbale nie przestając całować jego kącików ust. Wzdycha ciężko. 
   - Ja też - zostawia ostatni delikatny jak piórko pocałunek na moich ustach i oddala się lekko, abym nie miała dostępu do jego ust. Udaję zasmuconą, a on uśmiecha się do mnie drwiąco. 
   - Ktoś tu jest nienasycony. 
   - Dokładnie tak - rzucam mu wyzwanie. 
   - Na pewno da się z tym coś zrobić - odpowiada lubieżnie - kiedy wychodzisz? 
   - Podobno jeszcze dzisiaj - odpowiadam niepewnie - tak mi się przynajmniej wydaję 
   - Masz rację. Chyba, że ten kutas cię nie wypuści. 
   - Harry! - besztam go. Co za tupet! Nie mam zamiaru tego słuchać. 
   - Taka prawda, ten sukinsyn chce ci się dobrać do majtek. 
   - Przestań! - odpowiadam natychmiast. 
   - Rozmawiałem z twoimi rodzicami. - zmienia temat, a mnie zasycha w ustach. 
   - Tak? - szepczę niesłyszalnie. 
   - Tak - odpowiada niepewnie, jakby zbity z tropu. Przez chwilę się zastanawia. - Powiedziałem im, że jesteś moją dziewczyną. Mam nadzieję, że nie jesteś zła i nie przeszkadza ci to? - pyta nie bardzo wiedząc jak zareaguję. 
   - A tak nie jest? - pytam udając urażoną. Patrzy na mnie zdumiony. 
   - Nie no... nie to, że nie jest... tak... nie... no po prostu myślałem, że... nieważne - dławię się powstrzymywanym uśmiechem. Nie wytrzymuję i dziko się śmieję. Jest taki zabawny. 
   - Czy ty się ze mnie śmiejesz? - uśmiecha się słodko, niewinnie. 
   - Tak - odpowiadam radośnie. 
   - Cieszę się, że cię rozbawiłem - nieśmiały uśmiech, powoduje, że robię się jak z waty. Dosłownie nie nadająca się do niczego. Mięknę pod jego łagodnym wzrokiem i nim się orientuję jego usta gorączkowo szukają moich ust. 
   - Bardzo za tobą tęskniłem, Ana. - szepcze unosząc mnie "Trzy metry nad niebem". 




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
UWAGA! WAŻNE!!! 
Stwierdziłam, że bez sensu jest pisać dla nikogo. Blog będzie zawieszony, jeżeli pod rozdziałem nie pojawią się komentarze :)))
Zastanawiam się czy mój blog jest, aż tak zły???